Grafika w planszówkach – hity i pudła
Nie wiem, jak Wy, ale ja bardzo często planszówkę kupuję oczami… i to mimo tego, że generalnie jestem maniakiem ciężkich eurosów, w których teoretycznie to mechanika powinna być tym czymś, co przyciąga do gry. Tu muszę się przyznać do pewnej słabości – pewnie nie kupię gry ze świetną mechaniką, jeżeli ta gra źle wygląda. Z drugiej strony jest duże ryzyko, że dam się nabrać na ogólnie kiepską grę, jeżeli tylko wygląda ładnie.
Potem jednak w grę trzeba zagrać i w tak zwanym praniu wychodzą różne rzeczy. Może się okazać, że przepięknie ilustrowana gra pójdzie od razu na półkę po pierwszej rozgrywce, a brzydkie kaczątko może się okazać tytułem, który ląduje na stole co tydzień. W tym wpisie chcę Wam opowiedzieć o kilku takich przypadkach (zarówno pozytywnych, jak i nie). Ostrzegam z góry – z samej natury tego o czym rozmawiamy – gusta i guściki – cały ten wpis jest bardzo mocno subiektywny 🙂
The good…
Jest kilka gier, które „kupiłem” (albo fizycznie dokonując zakupu, albo dając się przekonać do gry) w zasadzie tylko ze względu na grafikę i bardzo się potem z tego zakupu cieszyłem. Pierwszym takim przypadkiem w moim planszówkowym życiorysie była…
Agricola
Tu w zasadzie nie chodziło o same grafiki gry – są owszem fajne i czytelne (plus kafelki domu z rozłożonymi planszówkami, hehe), ale nie jest to jakaś rewelacja. Przeglądając BGG trafiłem jednak na zdjęcia figurek członków rodziny i zasobów wykonanych z modeliny. W tym momencie wiedziałem, że muszę mieć Agricolę…
Zdjęcia pochodzą z serwisu Boargamegeek.com.Nie muszę chyba pisać, że gra mi się spodobała (niezależnie od modelinowych komponentów). Potem zresztą sam zacząłem się bawić w lepienie, ale o ile zasoby wyszły mi bardzo fajnie (szczególnie zboże i marchewki), o tyle na lepienie członków rodziny się już nie rzuciłem. Cóż, niektórzy mają talent rzeźbiarski, a niektórzy potrafią robić magiczne sztuczki w arkuszach Excela. Ja jestem z tych drugich.
Złote Miasto
Nie wiem, co tak bardzo urzekło mnie w grafice w Złotym Mieście – nie ma jej zresztą przecież tak dużo. Ot, plansza i trochę kart. Karty są, jakie są, poprawne, natomiast na planszę mogę się patrzeć przez 10 minut bez przerwy. Coś takiego w sobie ma – może to drobne szczegóły (liczenie owiec na pastwiskach na ćwiartce równin)? Może ogólna kolorystyka? Nie wiem, dość powiedzieć, że bardzo przypadła mi do gustu. Samą grę również bardzo lubię z pewnych powodów, ale o tym napiszę w osobnym wpisie.
Tokaido
Z Tokaido w ogóle wesołą historię miałem – po obejrzeniu pierwszych grafik, jeszcze przed premierą, wrzuciłem grę blisko szczytu wishlisty. Potem jakoś kilka miesięcy przeminęło bez większego śledzenia newsów na ten temat, aż w końcu wybrałem się do Essen rok temu. Wchodzę w piątek na teren targów (godzina mniej więcej 11:00). Przechodzę obok stoiska FunForge i mam dylemat. Chciałem kupić Tokaido, ale były tytuły, które były ważniejsze. Pytam sprzedawcę, ile jeszcze mają sztuk i słyszę, że 63. Ok, myślę, zrobię szybką wycieczkę po dwa topowe tytuły z listy i wrócę tutaj. Cóż, wróciłem około 12:00 tego samego dnia, nie było już nic…
W samą grę koniec końców miałem okazję zagrać dopiero całkiem niedawno. Wrażenia opisałem nawet w jednym z postów (o, tutaj) – generalnie w Tokaido gra się dokładnie tak, jak ta gra wygląda – na luzie i z uśmiechem.
The bad…
Na szczęście przypadków odwrotnych, niż powyższe zbyt dużo nie zaliczyłem – mówię o grach, które pięknie wyglądają… i zupełnie mi nie podeszły. Tak zupełnie czystego konta jednak nie mam. Jedna z tego typu porażek przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony…
Seasons
Ta gra jest przepiękna. Grafiki na planszach graczy, przepiękne kostki, a przede wszystkim grafiki na kartach – są przecudne. Bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, że Rebel wyda Seasons po polsku. Miałem okazję zagrać krótko po premierze, gdzieś koło września zeszłego roku. Zagrałem (ba, chyba nawet udało mi się wygrać… albo mam ciężką sklerozę), pooglądałem sobie trochę obrazki na kartach, po czym odłożyłem grę i więcej do niej nie sięgnąłem. Chyba najbardziej odrzucił mnie schemat rozgrywki… wystawiamy kartę, która pozwoli nam później wystawić silniejszą kartę, która potem… sami wiecie. Tak, czy siak, Seasons w moim przypadku było totalnym pudłem.
Filary Ziemi
W akapicie „The good” powinna w zasadzie znaleźć się pozycja „Cokolwiek, co ilustrował Michael Menzel”. Ten gość to w świecie ilustratorów plankszówek już ktoś w rodzaju człowieka-instytucji. Ma swój styl, który widać w wielu grach (chociażby w o niebo lepszym od Filarów Świecie bez końca). Filary Ziemi są w tym kontekście nieprzyjemną niespodzianką. Grałem dwa razy – mimo przepięknej planszy (znowu efekt wpatrywania się w szczegóły, jak w Złotym Mieście) obie rozgrywki były totalną porażką. Nie jestem w stanie w tym momencie przypomnieć sobie dokładnych mechanik, które nas sfrustrowały (było to jakieś 4 lata temu), pamiętam natomiast, że obie partie skończyły się tym, że wygrywała osoba, która dostawała lepsze karty w konkretnych turach (wydaje mi się, że były to karty rzemieślników, ale ubijcie, nie pamiętam dokładnie). Miałem potem swoją drogą spore opory przed zagraniem w Świat bez końca, ale na szczęście zagrałem i bardzo mi się spodobał.
…the ugly
A teraz bonusowo, coś z drugiej strony lustra, czyli gry, które okazały się bardzo dobre, mimo generalnie… nieinspirującej oprawy graficznej. Ja wiem, ja wiem, nie liczy się wygląd, tylko wnętrze, ale patrz pierwsze zdania tego wpisu, hehe.
Hansa Teutonica
O samej grze (i dlaczego mi się podoba) pisałem już czas jakiś temu (tutaj), więc nie będę się powtarzał. Jeżeli mówimy o oprawie graficznej w HT, to w zasadzie mamy na myśli planszę (są jeszcze niby plansze graczy, ale tu rewelacji nie ma). Mnie się tak w ogóle osobiście ta plansza bardzo podoba – uważam ją za bardzo pasującą do tematu gry. Większość moich znajomych twierdzi jednak, że jest to ciężki koszmarek estetyczny. Cóż, cokolwiek by nie sądzili o grafice planszy, wszystkim z którymi grałem w Hansę gra podpasowała (poza moją małżonką, ale to długa historia).
Troyes
Z Troyes wiąże się kolejna ciekawa historia… po mojej pierwszej partii nie chciałem o tej grze nawet myśleć, nie mówiąc o grze. Miałem jakiegoś wybitnego pecha w tej rozgrywce – elementy losowe sprzysięgły się straszliwie przeciwko mnie, do tego grałem z ludźmi, którzy mają podobny do mojego współczynnik zamulania gry (czytaj: duży). Brrr, makabra. Na szczęście zmusiłem się do drugiej partii, a potem już bardzo chętnie zagrałem kolejne. Sama gra zasługuje na osobny wpis, ale dość powiedzieć, że bardzo ją polecam. No właśnie, tylko że piękna to ona nie jest. Może inaczej – ilustracje są wykonane w stylu, który zupełnie do mnie nie przemawia. Dobrze, że w tym przypadku wnętrze okazało się ważniejsze od wyglądu…
Zdjęcia pochodzą z serwisu Boargamegeek.com.Podsumowując…
Podsumowując, dałem się kilka razy zaskoczyć. Ktoś powie, że przecież mogę przez kupnem gry przeczytać co najmniej kilka recenzji, więc sama gra nie powinna być dla mnie niespodzianką. W praktyce to nie do końca działa, wiadomo. Recenzent może przekazać własne wrażenia, może opisać mechanikę gry, może wrzucić zdjęcia – ale mojego nastawienia do gry przecież nie przewidzi.
Na koniec pytanie do Was. Mieliście kiedyś takie przykre (albo wręcz przeciwnie) niespodzianki? Przy jakich grach?