Credo planszówkowca / blogera
Przedwczoraj Rafał puścił bardzo ciekawy wpis na temat obiektywności i rzetelności recenzji planszówek. Jeszcze ciekawsza okazała się dyskusja pod tym wpisem, jak to zwykle w przypadku kontrowersyjnych tematów bywa. Czytając komentarze w tej dyskusji stwierdziłem, że jest jedna ważna rzecz, która powinna być przy tej okazji jasno powiedziana – i po to jest niniejszy wpis.
Post Rafała dotyczył przede wszystkim obiektywności recenzji, później w dyskusji zeszło jeszcze na dogłębność i rzetelność tychże. Wydaje mi się, że nie ma za bardzo sensu oczekiwać pełnej obiektywności – nie jest to za bardzo realne. Każdy ma jakieś gusta i preferencje. I tu dochodzimy do sedna: uważam, że jasno powinno być powiedziane, jakie te preferencje są. Innymi słowy, jako odbiorca recenzji, nie oczekuję, że recenzent będzie stonowany i zdystansowany niczym stoicki filozof. Oczekuję natomiast wiedzy, jakie są jej / jego preferencje, ponieważ dzięki temu będę mógł na recenzję patrzeć z odpowiednim filtrem. Coś w stylu „ok, gość się zachwyca nad tą grą, ja wiem że on jest maniakiem gier negocjacyjnych, ja nie jestem, więc pewnie aż tak bardzo mi się nie spodoba”.
No i to jest cały cel tego wpisu. Chcę Wam powiedzieć, jakie są moje założenia i preferencje. Ot po prostu, żebyście wiedzieli, czego się spodziewać. Do rzeczy więc.
- Jakie gry lubię? Jeżeli ktoś czas jakiś czyta bloga, to jest to dość jasne, ale dla porządku: przede wszystkim gram w ciężkie ekonomiczne eurogry oraz gry kooperacyjne (mniej więcej po równo). Następne na liście są lżejsze eurosy.
- Jakich gier nie lubię? Omijam szerokim łukiem strategie z negatywną interakcją i negocjacjami. Nie namówicie mnie na GoTa, Cyklady czy Small Worlda. Jeszcze szerszym łukiem omijam wszelkie 4X-y typu Eclipse, czy Twilighta. Co oczywiste w tym przypadku, nie spodziewajcie się recenzji tego typu gier.
- W inne gry chętnie czasem zagram (imprezówki, familijne, logiczne), ale nie interesują mnie na tyle, żebym o tym pisał – chyba, że trafi mi się coś naprawdę wyjątkowego. Jednym takim wyjątkiem są Tickety, innych nie kojarzę.
- Jeżeli chcę napisać recenzję albo opisać wrażenia z gry, robię to zwykle po 2-3 rozgrywkach. Zakładam, że w pierwszej grze mogę nie złapać odpowiednio reguł i zależności. Oczywiście jest ryzyko, że w 3 grach też mi coś umknie, ale nie chcę zagrywać się w jedną grę tygodniami – w końcu jest tyle fajnych tytułów, o których warto napisać. Jasne, że to może spowodować, że ocenię grę niesprawiedliwie, ale gdzieś ten kompromis musi być. Caveat lector.
- W recenzji staram się koncentrować na dwóch aspektach gry: jakie decyzje gracz musi podjąć i jakie wrażenia wywarła na mnie gra (czysto subiektywne oczywiście – głęboko wierzę, że nie ma drugiej szansy na zrobienie pierwszego wrażenia). Wiadomo, że co nieco o regułach gry trzeba przy tej okazji napisać, ale opisywanie reguł w recenzji jest dla mnie raczej złem koniecznym.
- Nie piszę recenzji gier przysyłanych przez wydawców, jeżeli nie wpadają w to, co napisałem w punkcie 1 (ciężkie i lżejsze eurosy, co-opy). Zrobiłem jeden wyjątek dotychczas (Wikingowie), przede wszystkim ze względu na fakt, że moje wrażenia z gry nie były tak negatywne, jak większości innych recenzentów… więcej wyjątków w tej dziedzinie nie planuję.
- Staram się zawsze w recenzji napisać, komu recenzowana gra może się spodobać. W zasadzie wierzę w to, że nie ma złych gier – są tylko gry źle dobrane do grupy docelowej. Jasne, pewnie znajdą się produkty tak fatalne, że ich grupa docelowa zmieści się w pokoju 2×2 metry, ale umówmy się, że to są prawdziwe ekstrema.
- Nie piszę o grach, które mi się trochę spodobały albo trochę nie spodobały. Szkoda czasu. Przede wszystkim piszę o grach, które mi się spodobały bardzo i które mnie urzekły. Zdarza mi się napisać o grze, która mi wybitnie nie podpadła, ale to oznacza, że byłem naprawdę mocno zniesmaczony.
No, tak by to mniej więcej wyglądało. Jeżeli z czymkolwiek wyżej się nie zgadzacie – zapraszam do komentarzy. Powtórzę tylko – jestem przekonany, że jeżeli Wy, drodzy Czytelnicy, jesteście w stanie odebrać cokolwiek, co recenzent napisze w odpowiedniej perspektywie, to wszelka (mniej lub bardziej nieunikniona) nieobiektywność przestaje być problemem. Howgh.