Planszówki, polityka i stojaki…

Było już kilka wpisów o tym, co lubię w planszówkach. Teraz będzie trochę o tym, czego nie lubię. Dowiecie się również, drodzy Czytelnicy, co łączy tytułowe planszówki z polityką i stojakami. Będzie też trochę o kolejnym słowie w naszym hobby, które nie bardzo chce się dać przetłumaczyć na język polski – metagaming. Zapraszam więc do lektury.

Co to takiego ten metagaming?

Najprostsza definicja, jaką znam (cytuję za angielską Wikipedią) mówi, że metagaming to „wykorzystanie informacji lub zasobów spoza gry do podejmowania decyzji w grze”. Co może to oznaczać w planszówkach? Kilka prostych przykładów:

  • Wiem, że mój współgracz (nazwijmy go Markiem) nie lubi innego współgracza (tego ochrzcimy imieniem Piotrek). Zakładam, że Marek będzie znacznie częściej przeszkadzał w grze Piotrkowi, niż komukolwiek innemu, zaś dzięki tej wiedzy mogę odpowiednio mniej bać się szkodliwych działań Marka w moją stronę, co prawdopodobnie wpłynie na moje decyzję w grze (jeżeli mówimy o grze strategicznej, to pewnie ustawię słabszą obronę od strony, z której Marek mógłby chcieć mnie atakować).
  • Wiem, że mój przeciwnik ma małą (albo dużą) skłonność do ryzyka, mogę na tej podstawie przewidywać jak zachowa się w danej sytuacji.
  • Przykład najbardziej „in your face”, wydawałoby się dziecinny, ale uwierzcie – zdarza się często: grożenie konsekwencjami poza grą jeżeli ktoś wykona jakąś czynność w grze. Pewnie nie jestem jedyny, który kiedyś usłyszał coś w stylu: „Tylko mi zabierz ten kafelek, a śpisz dzisiaj na balkonie…”

Różne gry są w różnym stopniu podatne na metagaming. W niektórych nie ma on za bardzo sensu (gry z niewielką interakcją, najczęściej suche niemieckie gry ekonomiczne), w innych jest wręcz podstawową atrakcją rozgrywki (ręka w górę, kto w takiej na przykład Battlestar Galactice nie obserwował nerwowych ruchów współgraczy, które mogłyby zdradzić Cylona…).

Polityka…

We wstępie napisałem, że wpis będzie o tym, czego w planszówkach nie lubię. Otóż właśnie nie lubię sytuacji, gdy mój sukces w grze zależy w dużej mierze nie od tego, co się dzieje na stole, ale od tego co się dzieje nad stołem. W większości przypadków przejawia się to w grach strategicznych wszelkiego rodzaju. Przegrywam nie dlatego, że wykonałem zły ruch, tylko dlatego, że dwóch innych graczy stwierdziło, że będę łatwym łupem i przejechało wspólnie przez moje ziemie. To, że rundę potem zaczęli się tłuc między sobą, mnie już za bardzo nie interesuje. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie umiem przegrywać (wyjaśniam, że owszem, umiem, ale przegranych w pewnych okolicznościach po prostu nie akceptuję). Ktoś mógłby również powiedzieć, że sam fakt, że pozwoliłem na dogadanie się przeciwko mnie był błędem, złym ruchem – zagrałem po prostu źle od strony politycznej. No i tutaj dochodzimy do sedna sprawy – nie akceptuję i omijam szerokim łukiem gry, które do wygranej wymagają polityki. Tak już mam, po prostu. Nie próbujcie namawiać mnie na Grę o Tron, Cyklady, Eclipse, czy Twilight Imperium. BSG… cóż, BSG jest wyjątkiem, ale tylko w konkretnej grupie ludzi.

Można się spierać, czy to, co opisałem w dwóch poprzednich akapitach w ogóle klasyfikuje się jako metagaming – z definicji musielibyśmy mieć do czynienia z wykorzystywaniem informacji i zasobów SPOZA gry, a tymczasem w wielu tego typu grach „zakulisowe” negocjacje są jak najbardziej częścią przyjętych zasad. Nie wyobrażam sobie na przykład Gry o Tron bez polityki, negocjacji i dźgania sztyletem w plecy (przysłowiowym oczywiście). Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie jest to strona planszówek, której zdecydowanie nie lubię.

Tak już całkiem na marginesie, sam metagaming jest bardzo różnie oceniany we wszelkiego typu grach, nie tylko planszówkach – jedni uważają to zjawisko za zmorę i patologię, inni przejawiają szczery podziw, argumentując, że ktoś musiał się wykazać wyobraźnią i nietuzinkowym myśleniem. Wydaje mi się, że ciężko byłoby tutaj o obiektywną dyskusję – za dużo bardzo subiektywnych i jednostkowych aspektów. Ja w każdym razie zdecydowanie opowiadam się przeciw tego typu zagrywkom.

 …i stojaki

No dobra, o co chodzi z tymi stojakami? Chodzi o pewną cechę niektórych gier, która bardzo często (acz przyznaję, że nie zawsze) idzie w parze z mocnym nastawieniem gry na politykę. Mam na myśli sytuację, w której jeden z graczy został tak mocno „uszkodzony” przez innych, że w zasadzie stracił jakiekolwiek realne szanse na zwycięstwo lub chociaż dobrą pozycję na koniec gry. Gra sobie biedak jeszcze (zwykle dlatego, że wycięcie go do zera jest nieopłacalne), ale żadnej realnej siły nie przedstawia.

I taką właśnie sytuację w gronie moich znajomych nazywamy „stojakiem na karty”. W grach ekonomicznych dopuszczenie do tego typu sytuacji uważa się często za wadę gry (sam fakt, że mechanika gry umożliwia coś takiego, jest oceniany negatywnie). W grach nastawionych na mocniejszą interakcję w zasadzie bardzo ciężko się przed taką możliwością obronić.

Skończę już może, zanim ten wpis zmieni się w tyradę „euro vs ameritrash” – nie to było moim celem. Tak, czy siak – nie próbujcie mnie namawiać na Grę o Tron…

 

PS. Wrzucenie w ikonę wpisu zdjęcia najbardziej znienawidzonego bohatera książki / serialu, którego mocno nie lubię było jak najbardziej zamierzone 🙂