IP w planszówkach – co było, a co może być?

Do puszczenia tego wpisu zainspirował mnie szum wokół planszowego Wiedźmina – ot chociażby tutaj u Iwony i Adama oraz tutaj u Tycjana. Pamiętam również, że gdzieś dawniej w którymś wpisie ktoś narzekał na wydawanie planszówek opartych na popularnej twórczości (jakimś znanym serialu, filmie, książce, itp.). Odpowiedziałem wtedy, że opieranie gry na znanym IP (o tym za chwilę) jest metodą na obniżenie ryzyka dla wydawcy i raczej będziemy widzieli więcej tego typu sytuacji, niż mniej.

Nowomowa – czyli co to jest IP

IP to skrót od Intellectual property, czyli po polsku prawa własności intelektualnej. W prawne aspekty nie mam zamiaru się zagłębiać, bo się na tym nie znam, ale termin ten ostatnio stał się bardzo modny. Kiedyś powiedzielibyśmy, że gra dzieje się „w świecie znanym z książek Tolkiena”, teraz powiemy, że „jest oparta na IP Władcy Pierścieni”. W największym skrócie, na nasze potrzeby IP oznacza jakiś stworzony i opisany przez kogoś świat (wspomniany LotR, Star Warsy, BSG, itp.). Anglofile mogą jeszcze użyć słowa „setting”.

Jak to wpływa na nowe planszówki? Ano tak, że jeżeli mam kupić jedną z dwóch gier, o których nie mam zielonego pojęcia (bo nie miałem jak / kiedy o nich poczytać albo dlatego, że to zakup impulsywny), to z dużo większym prawdopodobieństwem wybiorę grę, która dzieje się w świecie, który lubię. Ot ja osobiście na ten przykład uwielbiam Pratchetta, więc wszystko ze Świata Dysku biorę w ciemno. Co to oznacza dla wydawców: większy potencjał sprzedażowy. Rynek jest, jaki jest i ogromna większość przedsiębiorców raczej wybierze mniejsze ryzyko, nawet jeżeli oznaczałoby to mniejszy zysk (a w przypadku tworzenia gier opartych na znanym IP zysk jest mniejszy, bo trzeba zapłacić za licencję).

Mnie osobiście taka sytuacja zupełnie nie przeszkadza. Jasne, fajnie by było, gdyby rynek zalewały gry oparte o nowe, kreatywne rozwiązania, ale nie mam również nic przeciwko temu, żeby wychodziło dużo gier, opartych o światy, które znam i lubię. Jeżeli tylko będą to dobre gry (pod kątem mechaniki, balansu, komponentów, itp.) to w czym problem. Ba, nawiązałbym jeszcze słowem do niedawnej dyskusji o klimacie – w grach opartych na znanym IP wydaje mi się, że dużo łatwiej dorobić sobie klimat – bo gracze znają całą otoczkę.

Co już jest…

Chyba jednym z najczęściej wykorzystywanych IP jest Władca Pierścieni. Mamy kilka karcianek, kilka planszówek, bitewniaka… i jakoś nic z całej tej gromady mi zbytnio nie podchodzi (może poza LCG) – mimo, że LotRa bardzo lubię. Przyznaję, że we wszystkie gry nie grałem (z tych co bardziej znanych), więc mój osąd może nie być pełny. Niemniej jednak nie kojarzę gry opartej na Wladcy, która miałaby taki rozgłos, jak na przykład BSG czy Gra o Tron.

No właśnie, tym samym dochodzimy do amerykańskiego giganta, czyli FFG i ich upodobania do wykorzystywania IP właśnie. Battlestar Galactica to jedna z lepszych (jeżeli nie najlepsza) gra w swoim gatunku (paranoidalna przygodówka). Gra o Tron również w swojej kategorii (strategie z dźganiem nożami po plecach) jest w czołówce. Nie można zapomnieć o całej masie LCGów, które w zasadzie w ogromniej większości wykorzystują znane IP (wyjątkiem jest chyba tylko Netrunner, który jedynie nawiązuje do konkretnej twórczości, a nie jest bezpośrednio na niej oparty).

Warto wspomnieć też o, moim ulubionym Świecie Dysku. Dotychczas wyszła jedna gra (Ankh Morpork), lada moment wyjdą Wiedźmy. AM oczywiście mam, mimo że jest to gatunek gier, za którym nie bardzo przepadam (strategia z ukrytym celem gracza). Wiedźmy mają być kooperacyjną przygodówką, czyli czymś zdecydowanie bardziej trafiającym w „moje podwórko” – innymi słowy must buy.

Szykują się również dwie gry oparte na moim ulubionym serialu, czyli Firefly. O jednej z nich pisałem czas jakiś temu – jest to Firefly: The Game, w której wcielamy się w kapitana statku klasy Firefly, wykonujemy zadania, kompletujemy załogę, robimy upgrade’y i w ogóle wozimy się po galaktyce. Moje wstępne wrażenia na temat tej gry były dość ambiwalentne. Na szczęście niedawno wypuszczony filmik z prezentacji gry na  Gen Conie napełnił mnie nieco większą dawką optymizmu. Obejrzyjcie zresztą sami.

Przykłady oczywiście można mnożyć, jest tego cała masa. Nie o to mi jednak chodziło. Tak naprawdę cały ten wstęp miał nas zaprowadzić do ostatniego akapitu, czyli…

…co mogłoby być?

Innymi słowy, jakie światy najbardziej chciałbym zobaczyć przeniesione na planszę:

  • Assassin’s Creed – mogłaby z tego wyjść bardzo zgrabna przygodówka semi co-op (wygrywa jeden, ale przegrać mogą wszyscy). Jak to wyjaśnić fabularnie? Prosto – gracze są Asasynami, najlepszy z nich na koniec gry zostanie mentorem bractwa, ale jeżeli za bardzo się pokłócą, to wygrają Templariusze. Ba, nawet wykombinowałem całkiem śmieszną mechanikę na wspinanie się po ścianach 🙂
  • Star Wars – tak, nie przywidziało Wam się. Chciałbym zobaczyć planszówkę w świecie Gwiezdnych Wojen. Planszówkę, nie karciankę i nie bitewniaka. Taką, gdzie na środku stołu rozkładam tekturową płachtę metr na pół metra. Pewnie znów najfajniej by było, żeby powstała z tego przygodówka (strategia oparta na bitwach flot Rebelii i Imperium za bardzo zbliżałaby temat do bitewniaka). Alternatywą moglaby być gra handlowa – któż nie lubi zawadiackich przemytników w ich YT-1300.
  • Homeland – jestem na świeżo po obejrzeniu serialu, to pewnie dlatego. Cały setting aż prosi się o przygodówkę opartą na nieufności, paranoi i zdradzie. Każdy gracz wcielałby się w jedną z głównych postaci (Carrie, Brody, Saul, Estes, etc.) no i oczywiście ktoś byłby przekręconym agentem Al-Ka’idy.

Na koniec pytanie do Was. W jakich światach Wy chcielibyście pograć?