Dziennik lekko styranego (acz dumnego) orga

Zaliczam właśnie kolejną, cokolwiek przymusową, przerwę od bloga. Podstawowym powodem jest praca (w moim zawodzie końcówka roku jest dość szalona), jest jednak powód drugi. W ostatni weekend robiliśmy w Łodzi imprezę planszówkową, czyli Łódzki Port Gier – organizacja całości tematu wypięła mnie z normalnego życia na jakiś czas. Przede wszystkim o tym chciałbym kilka słów napisać, zanim jednak do tego dojdę, to drobny disclaimer: jest uzasadnione ryzyko, że z powodów pracowych będę grał blogową przerwę gdzieś tak do połowy stycznia, ale obiecuję wrócić do regularnego męczenia was eurosucharami tak szybko, jak się da. Do rzeczy więc, czyli o ŁPGu słów kilka. Ostrzegam, że post jest cokolwiek luźno napisany, bez jakiejś idei przewodniej – ot, myśli przelane na (e-)papier.

Na początku pisania tego bloga obiecałem, że autoreklamę postaram się ograniczyć do minimum – ale dzisiaj się nie powstrzymam. Wyszła nam bardzo fajna impreza, a w końcu raz na jakiś czas można piórka trochę popuszyć.

W ostatni weekend zrobiliśmy 18-tą edycję Łódzkiego Portu Gier – wydaje się, że dużo, ale to takie nasze drobne oszustwo (wink, wink) – obecnie robimy 5 edycji rocznie. Dlaczego tak? Because we can 🙂 Jak ktoś lubi planszówki, to dwa dni zabawy co dwa miesiące nie wydają się zbyt częste. Była to największa dotychczas impreza z cyklu. Ponieważ nie prowadzimy akredytacji, nie jestem w stanie podać dokładnej ilości odwiedzających, ale w szczytowym momencie siedziało przy stołach około 300 osób. Się działo 🙂 Po dwóch dniach po 16 godzin na nogach wracam powoli do życia – ale zdecydowanie było warto.

Wiadomo, że robienie takich imprez mnie kręci (inaczej bym tego nie robił) – ale jest jedna rzecz, z której jestem dumny szczególnie. Jest to casualowy charakter imprezy. Przyjdź, graj, baw się, wyjdź z bananem na twarzy i postanowieniem, że koniecznie musisz przyjść na kolejną edycję. Bez napięcia. Brzmi dość oczywiście, ale wbrew pozorom nie jest to wcale takie łatwe.

I tu dochodzimy do lekkiego rachunku sumienia. Przed kilkoma edycjami, tak gdzieś mniej więcej dwa lata temu, bardzo mocno patrzyłem na frekwencję i rozwój imprezy. Można powiedzieć, że mocno przemawiał przeze mnie e-peen orga. Przykład 1: załóżmy, że poprzednią imprezę odwiedziło 500 osób, a obecną 450. Już bym się zastanawiał, co schrzaniłem, co mogłem zrobić lepiej i co zrobić, żeby kolejną odwiedziło więcej osób. Przykład 2: porównywalna impreza planszówkowa gdzie indziej zebrała X wypożyczeń gier, moja o 100 mniej – i już kombinujemy, co by tu zrobić, żeby następnym razem być lepszym…

Na szczęście mi przeszło 🙂 Duża w tym zasługa jednego z moich znajomych (pozdro, skobel), po części po prostu naturalnie do tego dojrzałem. Ma być fajnie, ludzie się mają dobrze bawić, a że czegoś będzie mniej lub więcej, to kwestia zupełnie drugorzędna. Wiadomo, że chcę, żeby ŁPG się rozwijał, ale nie dajmy się zwariować 🙂

Przy tej okazji anegdotka: na którymś z kolei ŁPGu zrobiliśmy chyba z 10 turniejów (impreza na 350-400 osób w sumie przez dwa dni, czyli tak gdzieś o połowę mniejsza, niż ta ostatnia). Było to szalone, masa załatwiania, w diabła wysiłku na samej imprezie, wszyscy latali z ogniem w oczach i w ogóle. Postanowiłem sobie wewnętrznie, że na kolejnej imprezie ograniczam to na maksa… no i mi nie wyszło, było jeszcze więcej. Potem przez dobre dwa lata sobie obiecywałem, że „następnym razem będzie mniej”. Nigdy jakoś nie wychodziło. Dopiero od niedawna udało nam się całkowicie odpuścić z turniejami planszówkowymi na ŁPGu. Powiecie może, że to dziwne – impreza planszówkowa bez turniejów. U nas się sprawdza – ŁPG, jako się rzekło, jest bardzo casualowy i ludzie wcale aż tak mocno nie chcą grać w turniejach.

Mamy za to coś innego (i tu znowu odrobina mojej osobistej dumy) – Akcję Grywalizacja. Kiedyś być może napiszę o tym coś więcej – w skrócie chodzi o to, że w wybranych grach (około 35 w tym momencie) wykombinowaliśmy osiągnięcia – jak w grach komputerowych. A to za wygranie gry tak po prostu, a to za zrobienie jakiejś specjalnej akcji, zdobycie iluś punktów zwycięstwa w konkretnej kategorii – sky is the limit. Jak ktoś już zagra i zdobędzie te osiągnięcia, bierze udział w losowaniu nagród na koniec dnia. Ot, taki turniej całodniowy, można rzec. Dodatkowo uczestnicy Grywalizacji mają rabaty w łódzkich sklepach z planszówkami (im więcej osiągnięć, tym większy rabat, hehe). Nie zapominajmy o liście rankingowej, w końcu czym byłyby osiągnięcia bez leaderboardu 🙂

Nie powiem – początki nie były łatwe, przekonywanie ludzi na pierwszych kilku imprezach, że warto spróbować było na tyle trudne, że przez moment zwątpiłem w sens całej idei. Teraz jednak mamy około 250 uczestników, zabawa się kręci i jest fajnie. A na ostatniej imprezie rozdaliśmy w ramach losowania 25 gier 🙂

Dobra, czas kończyć ten niezorganizowany słowotok – koniec końców jestem drańsko zmęczony, ale również bardzo, bardzo zadowolony z tego, co nam się udało osiągnąć. Każdemu orgowi życzę takiego przeświadczenia… no i oczywiście zapraszamy w przyszłym roku na kolejną edycję 🙂

A w bonusie kilka(naście) fotek z ŁPGa 18. Enjoy (pełną galerię możecie zobaczyć na naszym profilu o tutaj).