Pamiętniczku, mam dylemat
Dylemat dotyczy konkretnego typu wpisów na blogu. Jakiś czas temu w komentarzach ktoś stwierdził, że lubi takie szczegółowe dyskusje o konkretnych mechanizmach w grze. Pomyślałem sobie, że można by temat rozwinąć…
Dylemat dotyczy konkretnego typu wpisów na blogu. Jakiś czas temu w komentarzach ktoś stwierdził, że lubi takie szczegółowe dyskusje o konkretnych mechanizmach w grze. Pomyślałem sobie, że można by temat rozwinąć…
W poprzednim wpisie dzieliłem się pierwszymi wrażeniami z gry w Craftsmen-ów. W tzw. międzyczasie zdążyliśmy rozegrać pełną partię i mogę Wam powiedzieć coś więcej o najnowszej produkcji Krzysztofa Matusika, wydanej przez G3. Zanim zacznę, warto powiedzieć, że ta gra dokładnie trafia w mój target – heavy euro – więc z takiego też punktu widzenia ją opisuję. No, disclaimer był, czas przejść do rzeczy.
Dzisiaj w moje łapki wpadło przedpremierowe pudełko z najnowszą grą ze stajni G3 / STGames, czyli „Craftsmen”. Nie powiem, czekałem na ten tytuł, widziałem rozgrywki na etapie prototypu, więc do „unboxingu” zabrałem się z dużym entuzjazmem. Niestety nie udało nam się dzisiaj zagrać pełnej partii (za późno zaczęliśmy), więc ten wpis jest tylko ogólnym opisem o co chodzi i jakie są wrażenia z gry. Kolejny post za kilka dni będzie zawierał bardziej dogłębną recenzję.
W ten weekend miałem okazję zagrać w nowość ze stajni Rebel.pl, czyli „Wikingowie: Wojownicy Północy”. W sumie jakby tak popatrzeć na moje preferencje planszówkowe, to jest to gra dość daleka od tego, w co normalnie grywam i lubię. Przede wszystkim nie lubię bezpośredniej, negatywnej interakcji, a tej w Wikingach są całe tony. Jak się więc grało? Cóż, zapraszam do lektury.
W poprzednim wpisie opowiadałem o tym, jak to zabrałem się za projektowanie gry, nazwijmy to – edukacyjnej. Zastanawiałem się, jak zrobić sensownego co-opa ekonomicznego, który będzie miał chociaż śladowy związek z rzeczywistością. Dzisiaj zapraszam na część drugą tych rozważań.
Jak większość maniaków planszówkowych, mam za sobą etap projektowania planszówek. No, nie tyle za sobą, ile rozpoczęty. Oczywiście do szuflady póki co, ale kto wie, różnie może być. Zresztą w moje prototypy nawet kilka osób grało… ale nie o tym chciałem. Kilka miesięcy temu miałem okazję zaprojektować grę, nazwijmy to, edukacyjną. Teraz mam przed sobą kolejne takie wyzwanie i o tym właśnie chcę Wam opowiedzieć.
Czas jakiś temu pisałem, że podzielę się wrażeniami z gry w Ticket to Ride: USA, wydanymi po polsku przez Rebel latem tego roku. Trochę mi się kalendarz omsknął, ale w końcu udało mi się zagrać kilka partii, więc bogatszy o te doświadczenia zasiadłem do bloga. Epickich ścian tekstu się nie spodziewajcie, ponieważ Tickety USA są zdecydowanie najmniej rozbudowaną grą z serii, niemniej jednak pewne rzeczy są na tyle odmienne, że warto o tym kilka słów napisać.
Dyskutujemy sobie radośnie od kilku dni na temat luźno związany z grami, które warto polecać na start ludziom, których wciągamy w nasze hobby. W ostatnich wpisach Tycjana i Squirrel (tudzież w komentarzach do nich) pojawiło się kilka stwierdzeń, z którymi nie do końca się mogę zgodzić. Ale po kolei…
Nie wiem, jak Wy, ale ja bardzo często planszówkę kupuję oczami… i to mimo tego, że generalnie jestem maniakiem ciężkich eurosów, w których teoretycznie to mechanika powinna być tym czymś, co przyciąga do gry. Tu muszę się przyznać do pewnej słabości – pewnie nie kupię gry ze świetną mechaniką, jeżeli ta gra źle wygląda. Z drugiej strony jest duże ryzyko, że dam się nabrać na ogólnie kiepską grę, jeżeli tylko wygląda ładnie.
Potem jednak w grę trzeba zagrać i w tak zwanym praniu wychodzą różne rzeczy. Może się okazać, że przepięknie ilustrowana gra pójdzie od razu na półkę po pierwszej rozgrywce, a brzydkie kaczątko może się okazać tytułem, który ląduje na stole co tydzień. W tym wpisie chcę Wam opowiedzieć o kilku takich przypadkach (zarówno pozytywnych, jak i nie). Ostrzegam z góry – z samej natury tego o czym rozmawiamy – gusta i guściki – cały ten wpis jest bardzo mocno subiektywny 🙂
Po moim wcześniejszym wpisie (tutaj) na temat gier dobrych do wciągania innych w planszówki, Tycjan opublikował (tutaj) wpis, z którym nie mogę się w całości zgodzić. Ogólna teza Tycjana (tak, jak ja ją rozumiem) jest taka, że nie ma uniwersalnych gier dobrych do polecania i że wszystko zależy od indywidualnych preferencji, w które trzeba trafić, polecając grę.